Trochę Boże narodzenie a trochę Lofoty w marcu.
Taka zimowa, świąteczna aura nam tu towarzyszy cały czas. A w Polsce ponoć wiosna! Rzadko kiedy chętnie wracam, teraz wyjątkowo perspektywa wysszej temperatury i większej liczby aktywności powoduje, ze z radością wsiądę do samolotu.
pasztetowa miłość |
21:37. Trochę przesoleni, trochę podpici ruszamy na zorza expedition.
Ekspedycja zakończona fiaskiem. Zaśpiewaliśmy jednak kilka piosenek, rozprostowaliśmy nogi, powdychaliśmy trochę świeżego powietrza. A to jest cenniejsze niż złoto.
Powietrze mam na myśli. Mieszkam w Krakowie, więc wyjazdy w takie miejsca gdzie można po prostu pooddychać, są niczym wypady do sanatorium.
Po powrocie Witek przyrządził kaszotto ze szpinakiem i jarmużem, ale je dosolił niepotrzebnie, więc wylądowało w koszu :( Michał uratował nas parówkami i fasolą z chili.
Na takich wyjazdach bardzo ucieszyć potrafi świeża herbata z cukrem ze stacji w termosie i świeża bułka. Najtańsza kajzerka za 3 zł. Raz korcił mnie rogal z makiem, ale 6 zł to już lekka przesada, nie?
Litrowa cola jest tu tańsza od litrowej wody.Paczka zdrowych naturalnych chipsow tańsza od prażynek bekonowych i chrupków serowych.
księga gości w pokoju |
Sobota.
Spędziliśmy bardzo miłą noc w airbnb Moskenes Rooms. Ciepły pokój, wygodne łóżko, kuchnia, wanna i prysznic. Niczego więcej do szczęścia nie potrzeba. Wreszcie można było ściągnąć z siebie skarpety, getry i położyć się spać w samej koszulce. Bez marznięcia, bez ucisku.
WYGODA!
Popracowałam sobie trochę, a rano chłopcy skoczyli na foty. Wparował mi do pokoju właściciel, bo myślał żeśmy pojechali w cholerę. Nie dziwię mu się.
Dopiero rano zauważyłam, ze z tylu domku mieliśmy górę, a z przodu morze.
Pogoda dziś dopisuje, słoneczko w zenicie i bezchmurne niebo. Ruszamy na południe, na Senję. Przed nami kilka godzin jazdy i sporo przystanków.
Pogoda dopisywała nam przez cały dzień. Nastawiliśmy się przez to na zorzę, liczyliśmy ze przy tak bezchmurnym niebie będzie wyjątkowa.
Wieczorem pojawiały się na niebie zielone mgiełki, momentami mocniej, momentami słabiej ale czekaliśmy na ten kulminacyjny moment, gdy całe niebo się zaświeci.
Nie doczekaliśmy się niestety.
Doczekaliśmy się jednak spotkania z łosiem. Znaków z łosiami po drodze mijaliśmy dziesiątki, ale mieliśmy za sobą tyle kilometrów, że wleczenie się 20 na godzinę nie wchodziło w rachubę. Mimo wszystko nawet Michał, który lubi nacisnąć sobie na pedał jeździł bardzo przepisowo. A Norwegowie? Szaleńcy. Podobnie jak Islandczycy nie reagują na znaki drogowe, chętnie wyprzedzają nawet w trakcie zamieci, no zasuwają aż miło nie patrząc na łosie. Tak więc wieczorem natrafił nam się taki łoś na drodze. Dostaliśmy trzech małych zawałów. Nie ucierpiał jednak żaden łoś, ani żadne z naszej trójki.
Po drodze temperatura spadła z -8 na -26 stopni, by w miejscu noclegu utrzymała się na -5. Mimo wszystko przemarzliśmy okrutnie. Mój śpiwór -14 komfort trochę zawiódł, wszystkie warstwy które nosiłam na sobie dumnie przez te wszystkie dni - także.
Spędziliśmy więc tę zimna noc kuląc się w śpiworach, by finalnie nad ranem odpalić grzanko w samochodzie.
Niedziela była raczej leniwa. Wylądowaliśmy na osławionej Senji gdzie nie było kompletnie nic. Wynudzilismy się dość mocno, szukając jakiegokolwiek zajęcia, stacji, czy otwartego sklepu i kibelka.
Odwiedziłam jeden kibelek - dziurę w ziemi, któremu sąsiadował kibelek wypełniony doniczkami z ziemią i sadzonkami w środku.
Kupiłam na Shellu wełniane skarpety za 50 zł. Uznałam, ze nie będę babci truła o dzierganie na drutach.
Zaczęliśmy rozważać nasz kolejny wyjazd. Mamy z Witkiem kupione bilety do Aten na tydzień. Rozsądnym będzie odwiedzenie choćby jednej wysepki do tego. W grę wchodzi Santorini, Kreta i Korfu. Okazuje się ze bilety między wyspami na miejscu są dużo tańsze. Ilekroć chciałam kliknąć bilety na Santorini, powstrzymywała mnie cena. A tak to możemy wyądowac wieczorem w Atenach, wsiąść w samolot na Santorini, siedzieć tam dwa/trzy dni i wrócić do Aten na zwiedzanko.
Ale póki co jesteśmy na kole podbiegunowym.
Mamy poniedziałek i kichę z pogoda. Pada śnieg i mocno wieje. Zjedliśmy już śniadanko i ruszamy w stronę Tromso. Wczoraj szukałam jakiejkolwiek opcji na nocleg. Perspektywa wydania 600zl na jeden pokój nie była tym, co by nas satysfakcjonowało.
Postanowiłam proponować hostom 350 NOK (154 pln) i litr pysznej polskiej flaszki. Wiekszosc odrzuciła ofertę ze względu na brak miejsca. Nie mieliśmy dużego wyboru, bo bardzo bidny ten wybór hosteli w całym kraju. Nawet szpitalne łóżka sprzedawane są jako noclegi.
Później ofertę zaakceptował chłopak o imieniu Tor. Odwołał ja jednak później tłumacząc się jakaś utrata ubezpieczenia itd. No szkoda, bo nocleg miał być śliczny, ale trudno.
Nie przestawałem szukać, wysyłając zapytania nawet do droższych ofert. Finalnie przyjęła ją Ekaterina. Ukraińska dusza doceniła fant w postaci polskiej wódki.
I dobrze, bo średnio wyobrażamy sobie wsiąść w samolot, spędzić kilka godzin na lotnisku i zaladowac się w 7,5 godzina podróż pociągiem do Krakowa bez prysznica. Witek idzie na popołudnie do roboty na dodatek.
Po powrocie planujemy ruszyć z życiem. Trzeba się wybudzić jakoś z tego zimowego letargu. Robić rzeczy, wyjść do ludzi. Póki co w planach jakieś kinko i kupno roweru. Moj poprzedni skradziono mi sprzed klatki w Wigilię. Szukam jakiegoś składaka, żeby był względnie nieduży i nie za ciężki.
Musimy zacząć rozplanowywać wyjazd miętkiem na Bałkany. Mam pozapisywane sporo miejscówek, ale trzeba to jakoś ubrać w całość, żeby zobaczyć ile kilometrów jest do zrobienia, czy uda nam się dojechać na wybrzeże Albanii i czy 2 tygodnie w trasie wystarcza by zobaczyć to co chcieliśmy. Termin póki co tez jest raczej niewiadoma. Rozważamy raczej początek maja. Nie pamiętam kiedy wypadają święta wielkanocne, ale chyba pod koniec kwietnia, wiec ten termin niestety odpada. Szkoda, bo początek maja lubie spędzać w mieście, patrząc jak wszystko kwitnie i budzi się do życia.
W nas póki co życia nie za wiele. Jedziemy w tej zamieci w stronę Ekateriny i jej domku nad fiordem. Planuje tam wziąć solidny prysznic, zjeść kaszotto i coś popracować. Łeb mi pęka od rana, co dodatkowo odbiera mi radość z podróży.
Przyrządzilismy kaszotto cztery sery z miksem świeżych warzyw. Wieczorem na niebie pojawiła się lekka zorza, ale olaliśmy temat. Zimno nam było i chcieliśmy odpocząć. Chwile później zniknęła, wiec byliśmy usprawiedliwieni.
Słonku, gdzie jesteś?
Słonko przyszło nieśmiało, przebija się przez chmury. Mamy poniedziałek, wiec wszyscy odśnieżają. Pobudka dziś była wcześnie, bo przegonił nas z miejsca pług śnieżny trąbiąc nam w auto. Pewnie dlatego, ze do skitrania się wybraliśmy sobie miejsce zaciszne i zacienione, a to musi być idealny spot na zwożenie śniegu. Prawie tak idealny jak na spanie w ciszy i ciemności.
13:09 stoimy gdzieś na opuszczonej wiosce z jednym autem. Nie dzieje się tu absolutnie nic, nawet szkoła wielkości połowy mojego domu jest zamknięta na cztery spusty. Niczym na środku Grenlandii.
Jak oni tu żyją? Z czego? Po co?
Zawsze zadaje sobie to pytanie przejeżdżając przez jakieś odcięte od świata miejsca. Zastanawia mnie jak wyglada dzień tych ludzi. Na polskich wioskach wyobrażam sobie te prace w polu latem. Tam naprawdę jest co robić. A tutaj? Chyba tylko rybołówstwo wchodzi w grę i nawet tego nikt nie robi.
Wylądowaliśmy w ładnym apartamencie z kuchnia i salonem. Bardzo cieplutko i bardzo przyjemnie. Musieliśmy się jeszcze wrócić pod Tromso by znaleźć bankomat i wypłacić właścicielce 600 NOK. Pierwszy raz zobaczyliśmy norweskie banknoty.
Oto premier Norwegii:
Pospalismy, użyliśmy się dokładnie i ruszamy do ogrodu botanicznego.
oczekiwania |
rzeczywistość |
Przyjechaliśmy pod ten ogród no i okazuje się ze faktycznie mogą tam być arktyczne roślinki. Które w takich warunkach nie potrzebują zadaszenia. Efekt? Leżą pod śniegiem nie wiadomo gdzie. A my liczyliśmy na jakąś zadaszona halę z ładnymi roślinkami. No idioci.
Na forum wcześniej szukałam informacji odnośnie miejsc, gdzie można zjeść tanio rybkę. Tu wszędzie jest drogo, więc na jakiekolwiek danie tego typu trzebaby wydać stówę, jak nie dwie.
Odpada.
Znalazłam info, że na uniwersytecie znajduje się kawiarnia, gdzie podają rybkę z frytkami i surówką za ok. 35 zł.
Dobra cena, jedziemy.
Zostawiliśmy sobie tę niewątpliwą przyjemność na ostatni dzień. Do zabicia (już po odwiedzeniu ogrodu, co zajęło nam minutę) mieliśmy dobrych kilka godzin. Panowała zamieć, nie było widać nawet drogi. Nawet nam się nie chciało z samochodu wychodzić.
Udało mi się rozczytać w mapce w forum i norweskiej mapce na kampusie. Okazało się, że zaparkowaliśmy akurat przed właściwym budynkiem.
Uniwersytet w Tromso, to najwyżej wysunięty na północ uniwerek na świecie. Ot, ciekawostka.
Ceny były faktycznie przyzwoite. Niestety załapaliśmy się na jakiś meksykański tydzień chyba, bo wszystkie dania to były enczilady, tortije i tego typu bajery. Ja się zdecydowałam na tortillę wegańską, chłopaki wzięli z mięskiem.
Nie było to żarcie najwyższych lotów, ale zjadliwe, nawet nas zadowoliło.
Najbardziej zadowolił mnie jednak fakt, że na danie i herbatę wydałam 33 zł. Miodzio.
Jak poczułam tę atmosferę studiów i nauki aż mi się zachciało iść na studia.
A więc pójdę, na buddologię się zapiszę w kwietniu. :D
Chłopak, od którego wypożyczyliśmy samochód za klocka spotkał się z nami na stacji benzynowej, by wziąć pieniądze i ustalić gdzie mamy zostawić auto.
Polecił nam, żebyśmy dla zabicia czasu poszli sobie do Jekty - galerii handlowej.
Szoping? Że też wcześniej na to nie wpadłam.
Nie miałam jednak specjalnej ochoty, bo łeb bolał nieprzerwanie, ale coś trzeba było robić.
Pochodziliśmy więc po sklepach, zrobiliśmy małe zakupy i zawinęliśmy na lotnisko.
O mało nie mieliśmy stłuczki, tak było ślisko. Witek jednak dobrym jest kierowcą i łeb na karku ma, wymanewrował jak trzeba.
Wysiadając z samochodu złapał nas grad, siatki z rzeczami napełniły się małymi, lodowymi kuleczkami. Aż przypomniały mi się takie lody z dzieciństwa, małe lodowe kulki oblane owocowym syropem, zamknięte w papierowej puszce.
Na lotnisku wylądowaliśmy jakoś po 18:00. Lotnisko bardzo, bardzo małe. Chyba najmniejsze jakie widziałam do tej pory. Nie ma tam za bardzo gdzie posiedzieć czekając na otwarcie okienka do nadawania bagażu. Nie wiem jak ludzie rozwiązują tam kwestię koczowania całą noc na samolot, bo i takie sytuacje się zdarzają.
Zrobiłam kanapkę, przeorganizowaliśmy bagaże, wypiliśmy i zjedliśmy co mamy i ruszyliśmy na odprawę.
Odprawa poszła sprawnie. Jedynie przy bramkach musieliśmy poupychać zawartość wszystkich siatek do plecaków i walizek, bo jakiś młodziutki typek sprawdzał bagaże i doliczał wszystkim jakieś chore opłaty za choćby reklamówkę z jedzeniem, czy cokolwiek innego co nie mieściło się do jednego, opłaconego bagażu.
Chyba to był jego pierwszy dzień w pracy, tak stwierdziliśmy.
Czas zleciał szybko, w samolocie znaleźliśmy się w moment. Poczekaliśmy trochę w środku, bo oblodzony był.
Przed lądowaniem przysnęłam i przebudziło mnie uderzenie w ziemię przy lądowaniu. Zleciało.
Na lotnisku w Gdańsku koczowaliśmy od północy do czwartej z hakiem. Zorganizowałam nam leżonko na miejscu, gdzie stawiają drogie samochody.
Jak chłopcy skoczyli do jedynej otwartej o tej porze kawiarni, zaczepił mnie jakiś Pan gadając do mnie po angielsku. Po kilku minutach wyszło, żeśmy oboje Polacy. Tak się ucieszył, że mnie przytulił i w czoło pocałował. Nie lubię takich przejawów radości, zwłaszcza ze strony obcych mi ludzi, ale byłam tak zaspana, że było mi wszystko jedno.
Momentalnie jednak pojawili się obok strażnicy graniczni interweniując i wypytując gościa. Miło.
Zmieniliśmy potem miejscówkę na siedzenie, gdzie przesiedzieliśmy jeszcze trochę, po czym zamówiliśmy Ubera. Resztę czasu przekoczowaliśmy w McDonaldzie na dworcu. Chyba jedynym sensownym miejscu do czekania na pociąg.